6 days
reż. Toe Fraser
W kwietniu 1980 roku sześciu terrorystów wtargnęło do ambasady Iranu w Londynie. Uzbrojeni napastnicy wzięli ponad dwudziestu zakładników, wysuwając żądania do brytyjskiego rządu i irańskich władz, by uwolniono skazanych za polityczne i religijne poglądy więźniów w ich kraju. Przez najbliższe sześć dni budynek w dzielnicy Kensington był w centrum uwagi mediów z całego świata.
Zobacz również: recenzja filmu 7 days in Entebbe
Film powstał oparty o relacje uczestników tychże zdarzeń i opowiadany jest z trzech perspektyw: członka elitarnego oddziału wojskowego SAS (Jamie Bell), policyjnego negocjatora (Mark Strong) oraz dziennikarki BBC (Abbie Cornish). Terroryści grożą śmiercią kolejnych zakładników, jeżeli ich żądania nie zostaną spełnione. Politycy próbują wyjść z sytuacji z twarzą, wojsko przygotowuje najlepszą strategię na odbicie uwięzionych, jedne media starają się rzetelnie relacjonować wydarzenie, kiedy inne tytuły szukają taniej sensacji. W rękach negocjatora, który musi zaufać swoim instynktom, pozostanie utrzymywanie kontaktu z terrorystami i nie dopuszczenie do niepotrzebnego rozlewu krwi.
6 dni nie sili się na oryginalność i wykorzystuje znane chwyty w budowaniu napięcia: montaż równoległy z kilkoma wątkami, które pokazują różne strony całego wydarzenia; niepokojąca muzyka, podkreślająca upływający czas i dramat całej sytuacji; umiejętne budowanie ciszy oraz stopniowanie napięcia poprzez coraz krótsze ujęcia. Postacie nie dostają większej głębi psychologicznej poza sztampowe rysy: nieokiełznany żołnierz, ale spec w swoim fachu; policjant jako opanowany człowiek, na którego czeka rodzina; dziennikarka podążająca za faktami. Zamachowcy sprowadzeni zostali do dwóch postaci: dobrego i złego, a ich żądaniom nie poświęcono więcej czasu. Do poziomu Operacji Argo czy Monachium daleko. Wszystko to wystarcza, by stworzyć w miarę wciągający film, ale 6 dni nigdy nie przekracza poziomu przeciętnej, telewizyjnej produkcji.
Ocena: 5/10
Skomentuj