„Nadejszła wiekopomna chwila”, czyli przyszła pora na podsumowanie i ranking najlepszych filmów 2017 roku! Nie jestem wielkim fanem wszelkiego rodzaju porównań w świecie kultury, bo niby dlaczego jeden obraz ma być lepszy od innego i jak to wymierzyć. Ale zawsze daję się ponieść! Z jednym zastrzeżeniem – każda taka lista jest bardzo subiektywna, a i tak mam po niej wyrzuty sumienia, że coś się tam nie załapało… I głowa od tego boli.
Jakie było kryterium? Filmy, które we mnie zostały, o których pamiętam bardzo mocno, które wywołują pozytywne dreszcze, gdy o nich myślę. A najważniejsze – które chciałbym zobaczyć jeszcze raz. Życie za krótkie jest, żeby oglądać marne produkcje.
W poniższym zestawieniu znajdują się tylko filmy, które w roku kalendarzowym 2017 trafiły do dystrybucji w Polsce. Nie uwzględniam festiwalowych odkryć i premier z Wielkiej Brytanii. To byłaby trochę inna lista…
Z obejrzanych 106 tytułów wybieram następujące. Najpierw – druga dycha:
11-20:
Elle, reż. Paul Verhoeven
Cmentarz wspaniałości, reż. Apichtapong Weerasethakul
Sieranevada, reż. Cristi Puiu
Capitan Fantastic, reż. Matt Ross
Patti Cake$, reż. Geremy Jasper
Uciekaj, reż. Jordan Peele
Mięso, reż. Julia Ducournau
Zabicie świętego jelenia, reż. Yorgos Lanthimos
Paddington 2, reż. Paul King
Coco, reż. Lee Unkrich, Adrian Molina
I odliczanie:
10. Po tamtej stronie, reż. Aki Kaurismäki
Aki opowiada, bez zbędnego zadęcia i sentymentalizmu, poruszającą historię przyjaźni i braterstwa ponad rasowymi podziałami. Na jednym biegunie stawia organizacje państwowe, które wbrew deklaracjom nie potrafią pomóc potrzebującym. Na drugim – zwykłych obywateli, których poczucie małej wspólnoty jest silniejsze niż uprzedzenia.
9. mother!, reż. Darren Aronofsky
Odbiorcy tego filmu wyjdą z kina oczarowani i oświeceni lub zdezorientowani i zirytowani. Dla kina jako sztuki wiadomość to znakomita. Nie ma nic gorszego jak produkcja, która pozostawia widza obojętnym. O mother! dyskutować się będzie jeszcze bardzo długo.
8. The Square, reż. Ruben Östlund
Osobny wątek należy się sztuce współczesnej, którą wziął na warsztat Östlund. Chyba nigdy tak głośno nie śmiałem się w kinie z absurdów, które wiążą się wystawami, performansami i ideologią im towarzyszącą. Od kupek gruzu w pustej przestrzeni, które aż proszą się o sprzątnięcie, przez instalację ze skrzypiącymi krzesłami, która jest groteskowym tłem do poważnej rozmowy, po tytułowy „The Square”, który ma być przestrzenią w której ludzie mają brać za drugiego odpowiedzialność, śmiechowi towarzyszą momenty szczerego zażenowania.
7. Toni Erdmann, reż. Maren Ade
Toni Erdmann pozostawia widzów we wspaniałym, choć melancholijnym nastroju. Reżyserka nie czuła na szczęście potrzeby w sięganiu po melodramatyczne zwroty akcji. Fantastyczni grający aktorzy, którzy zdołali przełożyć na język kina prawdziwe uczucia, zrobili to za nią. A muzyka zespołu The Cure, rozbrzmiewająca podczas napisów końcowych, działa jak katharsis, odkorkowując skupiane przez cały czas projekcji emocje.
6. A Ghost Story, reż. David Lowery
Czy w tym filmie straszy? Na to pytanie muszę odpowiedzieć twierdząco, ale i zaprzeczyć. Nie, bo tam są przecież takie duchy w prześcieradłach, na które kiedyś polował Scooby Doo, więc nic złego nam nie zrobią. Przeraża jednak co innego: samotność, utrata najbliższych, poczucie przemijania, zarówno w małym, rodzinnym sensie, jak i w bardziej metafizycznym – bo co po nas zostanie, jak już nas nie będzie?
5. American Honey, reż. Andrea Arnold
W kinie drogi nie ważne jest gdzie zmierzają bohaterowie, ale podróż sama w sobie. Większość klasycznych filmów kończy się jakąś konkluzją, myślą, uformowanym protagonistą, gotowym podjąć decyzję. W tym przypadku żadna z postaci nie ma złotej odpowiedzi – oni poporostu nie myślą o przyszłości. „Co jest twoim marzeniem?” – pyta jedna z postaci Star. „Nie wiem, nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania”. Ta szczera odpowiedz mówi wiele o oczekiwaniach współczesnej młodzieży. O tym, że przestali marzyć, mieszkając w kraju, który jest źródłem powiedzenia „amerykański sen”.
4. Dunkierka, reż. Christopher Nolan
Nolan jest mistrzem swojego fachu, doskonale wie, że kino to nie tylko gwiazdy i efekty specjalne. Każdy jego film jest celebracją X Muzy, na którą pracują wszyscy – od aktorów, przez montażystę, operatora i dźwiękowca, po osobę szyjącą kostiumy. Finalny produkt jest czymś wyjątkowym, niezapomnianym, wydarzeniem samym w sobie. I dlatego Dunkierka nie musi trwać trzech godzin, żebyśmy mogli odczuć, że właśnie obejrzeliśmy kawał wyśmienitego kina. Nie musi mieć chwytliwej piosenki, gwiazdy na plakacie, żeby zwabić widzów. Wielu z nich pójdzie do kina, bo wie, że Nolanowi można zaufać. I w tym wypadku wcale się nie pomylicie.
3. The Florida Project, reż. Sean Baker
Ten film jest kapitalnym połączeniem lekkiego tonu opowieści, świetnych postaci z wizją gnijącej od środka Ameryki, w której kolorowa fasada stara się ukryć zepsute wnętrze i poważne problemy. Perypetie młodych bohaterów są może zabawne, ale jednocześnie bije od nich smutek. Tutaj nie da się nie myśleć o przyszłości – kim będą te dzieci, kiedy dorosną i czy czeka ich taki sam los jak rodziców?
2. Manchester by the Sea, reż. Kenneth Lonergan
Lonergan w tym przejmującym, wielowarstwowym filmie zdaje się pytać, czy postaciom uda mu się kiedyś zabliźnić rany. W poruszającej scenie rozmowy z byłym mężem bohaterka grana przez Michelle Williams mówi: moje serce pękło i tak zostanie na zawsze. Pewnych ran nie da się usunąć. Ale trzeba nauczyć się z nimi żyć – nawet najszczersze słowa nie przyniosą ukojenia, przyszłość ich nie zagoi. Ta gorzka konstatacja ląduje bliżej naszych doświadczeń, niż to się może wydawać.
1. La La Land, reż. Damien Chazelle
Raz na dekadę zdarza się film, który przypomina nam o tym, że kino może być zabawą, bezwstydną rozrywką, cudownym wehikułem, w którym spełniają się najskrytsze marzenia. Film, który wywołuje promienny uśmiech na twarzy, bawi, wzrusza i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Jeżeli zapomnieliście o tym, jak to jest iść na film i zostawić przed salą cały świat, to koniecznie zobaczcie tą produkcję. Gwarantuję, że uśmiech nie zejdzie z waszych twarzy przez ponad dwie godziny. La La Land to nie tylko musical – to piękny hołd dla kina i ponadczasowy klasyk. Czegóż chcieć więcej? Niech gra muzyka!
I co wy na to?
Jeszcze lepszego filmowego 2018 roku!
Skomentuj