Battle Of The Sexes
reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris
Tytuł nawiązuje do legendarnego meczu tenisa, który w latach siedemdziesiątych rozegrali ze sobą najlepsza tenisistka świata, Billie Jean King, oraz będący na sportowej emeryturze Bobby Riggs, były triumfator Wimbledonu, a potem nałogowy hazardzista. Pretekstem do niego był protest sportsmenek, które stworzyły własną organizację tenisową jako sprzeciw do nierównego nagradzania kobiet w stosunku do mężczyzn. Czterdzieści lat później dyskusja jest nadal aktualna.
King (fenomenalna Emma Stone) jest światowym numerem jeden w świecie tenisa, przyciąga na korty tyle samo ludzi, co mężczyźni, ale jako nagrodę za zwycięstwo w turnieju otrzymuje trzynaście razy mniej. Pertraktacja z szefem organizacji tenisowej (Bill Pullman) spełzają na niczym, bo według niego słabsze kobiety oferują mniej atrakcyjny sport. Billy Jean zbiera koleżanki i zakłada własną organizację – WTA, znajdują sponsora dzięki zaradnej menadżerce (Sarah Silverman) i rozpoczynają udane tournee po Stanach Zjednoczonych. Mamy więc z jednej strony walkę o równouprawnienie, ale na marginesie też rewolucję seksualną. King zaczyna romans z fryzjerką Marilyn (Andrea Riseborough), mimo iż sama jest w związku małżeńskim (Austin Stowell). Po drugiej stronie barykady jest Riggs (Steve Carell), żyjący pod pantoflem bogatej i wpływowej żony (Elisabeth Shue), borykając się z uzależnieniem od hazardu. Tak przynajmniej widzi to otoczenie, on sam postrzega siebie jako zwycięzcę, a nie pozbawionego kasy obdartusa. Pomysł na rozegranie meczu pojawia się podczas rozmowy z kolegami, a Bobby widzi w tym nie tylko możliwość zarobienia niezłego grosza, ale też świetnej promocji. Zaczyna więc wygłaszać tyrady o wyższości mężczyzn nad kobietami, skazując je na pracę w kuchni, a nie grę w tenisa. Pajacuje na korcie z patelnią i przebrany za pasterkę. Ta postawa przysparza mu tyluż wrogów, co sympatyków, a o „wojnie płci” zaczynają mówić najbardziej wpływowe media. Kiedy King odrzuca propozycję pojedynku, Riggs zwraca się do kolejnej tenisistki.
Wojna płci to kapitalnie zrealizowane kino, które ogląda się przyjemnie, wywołuje śmiech i łzy wzruszenia, a przy okazji porusza kilka ważnych kwestii. Aktorzy w głównych rolach nie zawodzą. Walka kobiet o równouprawnienie nie tylko w formie równej płacy, ale też traktowania ich poważnie w wypowiedziach, które są w najlepszym wypadku lekceważące i pobłażliwe, w najgorszym – seksistowskie i mizoginiczne. Seksualna orientacja powoli przestaje być tabu, a kolejne osoby zabierają głos w sprawie praw mniejszości seksualnych. Film pokazuje też początki zawodowego tenisa jaki znamy dziś, z kosmicznymi gażami i międzynarodową sławą. Wszystkie te tematy pozostają ciągle aktualne, a w kwestii równouprawnienia w świecie filmu jest jeszcze wiele do zrobienia. Doskonale się zatem złożyło, że za reżyserię odpowiadają kobieta i mężczyzna (twórcy oscarowej Małej Miss). To się nazywa równość!
Ocena: 7/10
Nie słyszałam, a po przeczytaniu posta na bank obejrzę 😉