The Man Who Knew Infinity
reż. Matt Brown
Oparta na faktach historia, o której wolałbym przeczytać ciekawy artykuł, niż jeszcze raz przechodzić przez mękę oglądania tej pozbawionej większego dramatyzmu wersji fabularnej. Pochodzący z biednej rodziny Srinivasa Ramanujan (Dev Paten, Slumdog Milionaire) jest geniuszem matematycznym, samoukiem, którego wszyscy traktują jako dziwaka. Dzięki staraniom pomocnych osób w Madras, dostaje zaproszenie do Cambridge, by opublikować swoje prace pod okiem profesora G.H. Hardy’ego (Jeremy Irons). Zostawia w Indiach żonę i zamienia znaną mu kulturę na zimnych i formalnych Angoli. I dzięki niemu dowiadujemy, że Hindusi wolą noszenie sandałów od butów, które zbyt kaleczą ich stopy.
Reżyser stara się najpierw zbudować nieistniejącą relację pomiędzy Ramanujanem i jego piękną żoną i zaborczą matką, które bohater szybko zostawia i pisze tęskne listy z dalekiego kraju. Potem stara się budować relacje międzykulturowe, bo hinduski geniusz jest raczej niemile widziany w kraju białych, dumnych Brytyjczyków. Szywny jak pal Azji, oficjalny jak niedzielny obiad u teściów Hardy, świetnie oddaje brytyjską flegmę i powierzchowność relacji. Ale niestety, poza trafionymi w sedno kulturowymi niuansami, film zawodzi w najważniejszym motywie: pokazaniu geniusza Ramanujana. Jedyny, wydawałoby się, aktor hinduski w zachodnim świecie, stara się jak może, bazgrząc kredą po betonie, przesypując ziarna piasku, szukając wzorów w tablicach rejestracyjnych. Patel radzi sobie nieźle, ale reżyserowi zabrakło wizji w oddaniu umysłu matematyka. Nie jest to ani Niebezpieczny umysł, ani Gra tajemnic. Szkoda, zważywszy że postać to niebanalna i zasługuje na lepszy, bardziej przemyślany film.
Premiera Wielka Brytania: 8/04/2016
Ocena: 4/10
Zobacz również: recenzja filmu Teoria wszystkiego
Skomentuj