„Chi-Raq”
reż. Spike Lee
Spike Lee zaangażowany społecznie – tak w takiej formie nie widzieliśmy go już dawno. „Chi-Raq” to hip-hop-opera i antyczna tragedia w jednym, będąca odpowiedzią na rosnącą ilość ofiar przemocy z użyciem broni w Stanach Zjednoczonych. W samym Chicago w latach 2001-2015 zginęło ponad 7 tys. ludzi, głównie czarnoskórej młodzieży – to więcej ofiar, niż w podobnym czasie pochłonęła kampania amerykańskich żołnierzy na Bliskim Wschodzie.
Czerpiąc z komedii Arystofanesa Lee bierze postacie i elementy starożytnego widowiska i przekłada je na współczesny język. Dolamedes (Samuel L. Jackson) przemawia do nas ze sceny w klubie hipopowym, pauzując publiczność w odpowiednim momencie. Postacie rymują, nie omieszkają sobie zakląć i pobluźnić. Bo jest o czym – Lysistrata (Teyonah Parris), zmęczona przemocą w dzielnicy i kolejnym niewinnym dzieckiem, które zginęło od zabłąkanej kuli, jednoczy kobiety z okolicy, by zaniechały sypiania ze swoimi facetami, dopóki nie nastąpi zawieszenie broni. Jej partner, raper Chi-Raq (Nick Cannon), jest przywódcą jednej grupy gangsterów – Trojan, a Cyclops (Wesley Snipes) – rywalizujących z nimi Spartan. Szybko protest rozprzestrzenia się poza tą małą społeczność, wpływając na kobiety i mężczyzn na całym świecie. Do poradzenia sobie z kryzysem zaangażowani zostali politycy i gwardia narodowa.
Nie oszczędzając w słowach, Spike Lee chłoszcze satyrą wszystkich jak leci – od zapatrzonych w siebie raperów, przez hipokrytów-polityków, po ociężałych umysłowo żołnierzy. Facetom dostaje się za to, że myślą kroczem i „wywołują wojny” – o czym śpiewał już Tymon Tymański w przeboju „Nie mam jaj”. Absolutnie zgadzam się przesłaniem filmu, potępiającym łatwy dostęp do broni i przemoc. Nie do końca jednak uważam, że forma przemówi do zainteresowanych stron. Barokowa, rozbuchana, momentami popadająca w ckliwość. Ale jeżeli ktoś mógł sobie pozwolić na takie brawurowe przesłanie, to właśnie twórca „25 godziny”.
Ocena: 6/10
Skomentuj