
Uncle Boonmee Who Can Recall His Past Lives
reż. Apichatpong Weerasethakul
Tajlandia, Francja, Hiszpania 2010
Festiwal filmowy w Cannes podczas każdej edycji przynosi kilka niespodzianek. A to faworyt wyjechał bez żadnej nagrody, a to czyjś film wygwizdano, albo Złota Palma przypadła komuś bardzo niespodziewanie. W tym roku Mike Leigh okazał się tym pominiętym faworytem, a nagrodzono film, któremu nie można odmówić oryginalności, ale jednocześnie lokuje się on zasadniczo poza głównym nurtem kinematografii, z komercją nie mając nic wspólnego. Tim Burton, który przewodniczył Jury, musiał się z decyzji gremium dość gęsto tłumaczyć. Doceniając wyraźnie anty-hollywoodzki film, daje widzom szansę obcowania z kinem, na które normalnie nie ma miejsca we współczesnej sferze kulturowej. Znaczek jakości festiwalu Cannes i Złota Palma na plakacie są bowiem gwarantem większego zainteresowania dystrybutorów i publiczności. Czyli tego, że ktoś zechce zobaczyć nawet najdziwniejszy film świata.
Mówienie o fabule w przypadku „Wujka Boonmee” jest o tyle trudne, że wszelkie streszczenia brzmią dość banalnie i śmiesznie. Jest zatem tytułowy bohater, cierpiący na niewydolność nerek, poddający się cyklicznej dializie. Czuje on, że jego życie zbliża się do końca. W otoczeniu swoich krewnych, na skraju tropikalnej dżungli, wspomina swoje poprzednie życia. Podczas kolacji w gronie pojawia się duch jego zmarłej żony, z którą Boonmee chcę spotkać się po tamtej stronie. Gdzieś w dżungli czai się jego zaginiony syn, ale już nie jako człowiek, ale czerwonooki „Małpi Duch”. Namówiony przez ducha żony bohater, z pomocą rodziny, rozpoczyna wędrówkę wgłąb dżungli, do jaskini, która była jego miejscem narodzin. Ta dość nieprawdopodobna historia w oczach człowieka Zachodu nie ma sensu. Co innego dla mieszkańców Dalekiego Wschodu. Reinkarnacja i animalizm to dwa słowa klucze, które pomagają odpowiednio podejść do tematu. Wybierający się „drugą stronę” wujek był w poprzednich żywotach bykiem i sumem, a jego zły stan zdrowia jest karą za zabijanie komunistów. Dla bohaterów świat przyrody, mitów i legend istnieje na takim samym poziomie, jak nie tak odległa, dramatyczna historia ich kraju.
Po oswojeniu fabuły, pozostaje jeszcze forma. To też ciężki orzech do zgryzienia. Długie, malownicze ujęcia. Sceny z niewielką ilością słów. Za ścieżkę dźwiękową służą odgłosy świerszczy i ptaków. Nielinearny, mało czytelny sposób narracji. Po złożeniu tych wszystkich elementów w całość otrzymujemy film, który przy odrobinie dobrej woli może pokazać nam zupełnie nowy wymiar kina. Mistycznego, tajemniczego, zakorzenionego w zupełnie innej kulturze. Przy całej swej egzotyczności mówiącego o tak uniwersalnych rzeczach jak oswajania śmieci czy więzi rodzinne. To też film, który równie dobrze może wynudzić nas do szpiku kości.
(Publikacja: Goniec Polski, listopad 2010)
Skomentuj