
Dinner For Schmucks
reż. Jay Roach
USA 2010
Francuzi mają wiele nietuzinkowych pomysłów na komedie, co udowodnili już nie raz. A ponieważ Amerykanie uwielbiają sprawdzone, dobrze sprzedające się pomysły, bardzo często jest od narodu znad Sekwany pożyczają, albo mówiąc wprost, kupują. Reżyser i scenarzysta Francis Veber może się ostatnimi laty poszczycić kilkoma produkcjami, które Hollywood przerobiło na swoją modłę. „Klatka dla ptaków” i „Dzień ojca” to tylko dwa z nich. Dwanaście lat temu na szczytach francuskiego boxofficu łeb łeb z „Titanikiem” szła „Kolacja dla palantów” rzeczonego twórcy. Czarna komedia demaskująca obłudę i zadufanie tamtejszej burżuazji. Pomysł trafił za Ocean i po odpowiednich przeróbkach został zrealizowany. Zaskakująco, jest to jeden z niewielu przykładów twórczej i konstruktywnej pracy nad europejskim scenariuszem.
W centrum historii jest Tim (Paul Rudd). Absolwent elitarnej szkoły powoli pnie się w hierarchii w firmie, dla której pracuje. Szansą awansu jest zbliżenie się do szefa (Bruce Greenwood) i grupy jego popleczników. Taką okazją jest kolacja, na którą organizatorzy zapraszają oryginałów. Idiotów, wiejskich mędrców, debili – można określać ich różne. Oni bawią zgromadzonych swoim brakiem inteligencji. Najlepszy wygrywa. Ta upokarzająca zabawa dla Tima – oportunisty jest szansą dostania się w najwyższe kręgi w swojej firmie. Ale Tim ma też drugą stronę – dobrego człowieka. Tą reprezentuje jego dziewczyna, Julie (Stephanie Szostak), która mówi owej kolacji definitywne nie, w dodatku przypominając, że na owy wieczór mają już wspólne plany. Sprawa rozwiązana? Nic bardziej mylnego. Tim zupełnie zmieni zdanie i znów obudzi się w nim karierowicz, kiedy wpadnie na – albo właściwie prawie przejedzie na drodze – Barry’ego (Steve Carell). Ten zapalony kolekcjoner zdechłych myszy, które stylizuje na scenki z życia (albo historii, jak „Ostatnia wieczerza”), jest prawdziwym idiotycznym Eldorado. Barry jest kretynem doskonałym – nieświadomym swojego stanu mentalnego, głęboko wierzącym w swoje przekonania, siejącym spustoszenie na prawo i lewo. Tim wygraną ma w kieszeni.
Amerykanie znacząco zmienili wymowę filmu, który nie jest cynicznym obrazem bogaczy – bo taki był bohater pierwowzoru. Tutaj pycha i sadyzm zostają obnażone i ukarane, ale nie w osobie Tima. On zrozumie, że droga do awansu nie musi prowadzić przez upokorzenie. A to dzięki Barry’emu. Steve Carell zagrał chyba swoją najlepszą rolę komediową, przywodząc na myśl najlepsze czasy Steva Martina i Leslie Nielsena. Jego postać jest szczerze i oddanie idiotyczna, a przez to nie da się jej nie darzyć sympatią. Kolejne sceny z jego udziałem budzą niepohamowane salwy śmiechu. Tytułowa kolacja jest najlepszym show od czasu pierwszej edycji programu „Mam talent!”.
(Publikacja: Goniec Polski, wrzesień 2010)
Skomentuj